Wyprawa na Krym czyli Nasza Wielka Włóczega po Krymie

Podróż na Krym była jedną z naszych piękniejszych wypraw. Wreszcie wolni bezmiarem przyrodą, nareszcie daleko od Krakowa, tylko szum morza i wiatr.


1. W drodze... Podróż z Krakowa do Symferopola
Postanowiliśmy wyruszyć wraz z początkiem czerwca, by uniknąć męczących upałów i tłumów środkowoletnich. Wzieliśmy dwa plecaki raczej lekkie niż ciężkie, bo nie lubimy dźwigać (mały namiot 2-osobowy, supernieprzemakalny o wadze do 1kg - decatlon, śpiwory, materac dmuchany do pływania i spania i trochę ciuszków chroniących przed słońcem lecz przewiewnych).
Słowem dwa plecaczki do 35 l.
I na pociąg. To miała być wyprawa z przygodami i z poznaniem innej kultury, mająca również kosztować jak najmniej, a dostarczać mocnych wrażeń. Ot, nasza włóczęga:
- pociąg nocny (pospieszny) do Przemyśla,
- raniutko w Przemyślu busikiem (2zł) do Medyki (przejście graniczne),
- przez granice na nogach - przejście piesze,
- od razu po drugiej stronie stoją ukraińskie busiki (marszrutki) do Lwowa, podróż ok 1,5h cena ok. 10zł;
I pociąg do Symferopola. Trzeszcząca machina z tysiącami skrytych w każdej ścianie łóżek, magicznych, pojawiających się znikąd stoliczków i niezbędnych haczyków niewiadomopoco.

Po południu dnia kolejnego przywitał nas napis Symferopol. W tym momencie nasz przewidywalny plan się skończył jednak kierunek mieliśmy z grubsza wyznaczony - najpierw stepy i przyroda!



2. Krym stepowy - Cziernomorskoje, Olienowka, Marino...

Wsiedliśmy do marszrutki kierującej się do Czernomorskoje - które jak podawał nasz przewodnik jest największą miejscowością w tej części Krymu z przepięknymi plażami piaskowymi. Dotarliśmy. Wieś z pomnikiem Lenina i główną uliczką Lenina (jak większość na Krymie). Doszliśmy do morza - wszędzie beton, wały, wybrzeże poszarpane strasznie zatoczkami i zbliżająca się noc napełniły nas wielkim niepokojem. Gdzie te plaże, piękne piaszczyste? Gdzie te ciche noclegi, niezwykłe? Cóż robić? Noclegi w hotelu okazały się kosztować 150 zł /os. Więc postanowiliśmy złapać odrobinkę optymizmu i zjeść coś dobrego. W sklepie przywitała nas kiełbasa krakowska, także jak dwa durnie staliśmy nad lodówka i śmialiśmy się do rozpuku a może właściwie do kiełbasy, no bo po co było wyjeżdżać z Krakowa, tyle kilometrów by spotkać się z nasza kiełbasą? Dziwnie patrzącej na nas sprzedawczyni wyjaśniliśmy, że my też z Krakowa, i ona też zaraziła się naszym humorem, po czym zaczęła nam tłumaczyć, że tu wszyscy z polski pochodzą i wymieniać nazwiska kończące się przepięknie na -ski i -ska. Miłe to było, jaśniejące i napełniające nas optymizmem wobec niepewności gdzie złożymy głowę do snu.

Ruszyliśmy dalej z pachnącymi kabanosami nad morze, morze, wytęsknione. Przewodnik donosił, że nad morzem znajdują się ruiny starożytnego portu greckiego Kalos Limen. Nazwa grała nam w uszach pięknie, historycznie. Jeszcze piękniej zagrał nam zmrok w porcie, gdy na kilku pozostałych po budowli kamieniach zjedliśmy piękny posiłek pożywny i pachnący, zapatrzeni w morskie bitwy, zasłuchani.



Zachęceni wielkimi trawami zarastającymi ten pomnik przeszłości, miękkimi trawami, falującymi - wybraliśmy to miejsce na nocleg.

Rozbiliśmy namiot wśród zapadającej nocy, by raniutko o brzasku wyruszyć w inne, mniej betonowe miejsce Krymu.



Druga miejscowość, do której można było dojechać busem – Olienowka, była strzałem w dziesiątkę. Olbrzymie wyschnięte jeziora i szerokie piaszczyste plaże zachwycały. W ostatnim sklepie w Olienowce zrobiliśmy duże zakupy (sporo wody i tabletki na gardło, które bolało niemiłosiernie po jeździe busem z otwartymi oknami). Plan rodził się wraz z podróżą. Pierwsze postanowienie spacer do latarni morskiej i nocleg na plaży okazały się nie do zrealizowania, w pobliżu latarni nie było już plaż, a zaczynały nadmorskie urwiska.



I właśnie tu, znaleźliśmy pierwsze skarby – zatoczki pełne wielkich muszel wyglądem przywodzących na myśl zamierzchłe czasy. Muszle były wielkości dwóch połączonych razem pięści i większe. Niesamowite. Chcieliśmy wziąć na pamiątkę wiele, jednakże przeczyło to lekkim plecakom, więc ograniczyliśmy się do trzech średnich wielkości. Kolejnego dnia rano doszliśmy do latarni i rozciągających się za nią ścian Wielkiego Atlieszu (ognia). Wapniowe białe skrzące w słońcu.



Wielki Atliesz

Z jednej strony kwitnący jeszcze step z drugiej morze i kamienne zatoczki 60 metrów niżej. Dzień był pełen wrażeń, morza, kąpieli, opalania i marszu.



Pod wieczór doszliśmy w pobliże miejscowości Marino i rozbiliśmy się ponad piaszczystą plażą. Do nocy oglądając zabawy delfina, który aż do zmroku pływał po zatoce.


Nocne przygotowania i zachwyt delfinami

Rano dotarliśmy do Marino i marszrutką (busem) do Eupatorii.


Przystanek w Marino


Ta cześć wyprawy, mimo iż pozbawiona wygód, była dla nas najpiękniejszą. Warto dodać, że pomiędzy Olienowką a Marino nie ma dróg samochodowych.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Anna Świrszczyńska - Ona się boi

ROBERT FRANK – KONIEC AMERYKAŃSKIEGO SNU

Batumi z dzieckiem - TOP 5 najciekawszych miejsc